Amanda ze śmiertelną trwogą, utkwiła swój wzrok w Owidyusza, Joannę Fortier i Maryannę, nie tracąc przez uchyloną firankę jednego ruchu z wyż wymienionych trzech osób. Na widok łotra, wypróżniającego swą szklankę, oczy jej zabłysły blaskiem dzikiej radości.
— Zginąłeś nareszcie, rozbójniku! — szepnęła — zginąłeś! — powtórzyła — przeczucie mi to powiada, które mnie nigdy nie myli...
Właścicielka restauracji zbliżyła się teraz ku Joannie Fortier.
— Na mnie teraz kolej, matko Elizo — wyrzekła! — nietylko pracownicy piekarni są twymi przyjaciółmi, lecz znajdują się osoby pomiędzy tymi, którym chleb dostarczasz, wielce dla ciebie życzliwe. I oto jedna z nich prosiła mnie o doręczenie ci tego...
Tu położyła przed Joanną dwa bilety stufrankowe, wymienione na złoto.
Ogólny okrzyk zapału wybuchnął po tem oświadczeniu.
Joanna uścisnęła oberżystkę.
— No! dosyć już tych wzruszeń — zawołał Lugduńczyk — trzeba nam się teraz rozweselić... Zaśpiewajmy... baczność... zaczynam!
Wszyscy zamilkli, słuchając.
Soliveau, z utkwionym wzrokiem w Joannę, oczekiwał skutków działania kanadyjskiego płynu, podczas gdy Lugduńczyk kończył pieśń swoją wśród grzmotu oklasków.
Napełniono kieliszki nanowo.
— Zdrowie burgundczyka! — zawołał Tourangeau.
— Wiwat! — wszyscy krzyknęli.
Owidyusz się podniósł i nie spuszczając wzroku z Joanny, zaczął śpiewać piosenkę z repertoaru zimowego w Alkazarze. Nagle uciął wśród drugiego kupletu, przesuwając ręką po czole. Zdawało się, jak gdyby go błyskawicznie pamięć opuściła.
— Co ci się stało? — zawołał Lugduńczyk, wybuchając śmiechem. — Wypij drugą szklankę, a przypomnisz sobie...
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/924
Ta strona została przepisana.