Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/925

Ta strona została przepisana.
XX.

Soliveau stał nieruchomi Mglisty obłok pokrył mu nagle władzę myślenia. Skutki kanadyjskiego płynu objawiać się zaczęły.
Maryanna z trwogą nań spoglądała. Dwaj policyjni agenci, siedzący przy stoliku, natężyli uwagę.
— Miałżeby to być ów zapowiedziany wypadek? — zapytywali się nawzajem.
— No... dalej! zacznijże nam śpiewać, burgundczyku — wołano zewsząd.
Owidyusz powlókł wokoło siebie, martwem, bezmyślnem spojrzeniem.
— Śpiewać? — powtórzył głosem zmienionym — tak jest... wyśpiewać wszystko potrzeba!
Ogólne osłupienie ogarnęło obecnych ha widok dziwnego zachowania się Owidyusza i jego oczu rozszerzonych nadmiernie.
— Boże! co to się znaczy? — zawołała właścicielka zakładu; — czy on oszalał?
— Ha! ha! ha! jam nie oszalał... — odrzekł bezmyślnie Soliveau — ale wy wszyscy tutaj obecni!
I powtórnie wybuchnął śmiechem.
— Ależ, na Boga! — mówiła dalej oberżystka — przyjdźże do przytomności, panie Piotrze Lebrun.
— Jakżeś ty głupia... ty... stara! — odparł mniemany baron de Reiss. — Ja nie nazywam się Piotr Lebrun, ale Owidyuez Soliveau. Nigdy nie byłem piekarzem ale obywatelem. Żyję z mej renty, jaką. mi wypłaca mój kuzyn, milioner, którego znacie lub o nim słyszeliście... mój kuzyn, Paweł Harmant.
Na te wyrazy Joanna zadrżała i zbladła. Wszyscy od stołu powstali. Otoczono Owidyusza, patrząc nań ze zdumieniem, słuchano go z trwogą.