Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/928

Ta strona została przepisana.

dodała, zwracając się do obecnych — ja jestem Joanną Fortier, ową skazaną i zbiegłą. Zostałam jednak osądzoną niesprawiedliwie za zbrodnie, popełnione przez Jakóba Garaud... Wszak słyszeliście owo zeznanie z ust tego człowieka? Uciekłam z więzienia, aby odnaleźć me dzieci, moją córkę, którą on chciał zabić, jak i mnie zarówno! Mam świadków na słowa przez ciebie wyrzeczone, nędzniku, i mam ich wielu. Dzięki tobie, otrzymani rehabilitacyę... dzięki tobie, nie pozostawię mym dzieciom splamionego nazwiska! Teraz więc wiecie, kim jestem, moi przyjaciele — dodała po chwili milczenia. — Znacie moje nieszczęścia, moje życie... Sądźcie mnie teraz!
Wszyscy przybiegli do Joanny, ściskając jej ręce.
Owidyusz upadł na krzesło, owładnięty gwałtownym, nerwowym paroksyzmem.
Jednocześnie dwaj policyjni agenci, rozsunąwszy tłum, jaki się zebrał wokoło matki Elizy, przystąpili do niej, a jeden z nich zawołał, kładąc jej rękę na ramieniu:
— Joanno Fortier... zbiegła z więzienia w Clermont, w imieniu prawa aresztuję ciebie!
— Ty... mnie aresztujesz? — wyjąknęła nieszczęśliwa.
Szmer oburzenia zahuczał wkoło agentów.
— Aresztować matkę Elizę!.. najzacniejszą z kobiet... — zawołał Lugduńczyk, występując — nie! nigdy!
— Bądź posłusznym prawu... dozwól nam pełnić, nasz obowiązek — rzekł agent policyi.
— Nigdy... nigdy! — ze wszech, stron wołano.
— Jeżeli chcecie przyaresztować kogo, to przedewszystkiem tego łotra okujcie w kajdany — odezwał się Tourangeau wskazując Owidyusza; — lecz nie tykajcie matki Elizy.
— Prawu zadość stać się musi!
— Nie!... nigdy... nigdy!
— Uciekaj, matko Elizo... uciekaj co sił... — szepnął Lugduńczyk na ucho Joannie. — Nie dozwól się im przytrzymać. Winnaś żyć i pracować dla szczęścia sw7ych dzieci.