Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/937

Ta strona została przepisana.

Soliveau owładniony trwogą, zadrżał i wyskoczył z łóżka, na którem leżał w ubraniu.
— Co?.. w prefekturze policyi? — powtórzył bledniejąc.
— Tak.
— Od jak dawna tu jestem?
— Od pięciu godzin... Przywieziono cię tu bezprzytomnego zupełnie.
Łotr nie mógł nic sobie przypomnieć. Złamany, obezwładniony, upadł na łóżko i ukrył twarz w rękach, usiłując odnaleść coś w pamięci. Jednocześnie stróż podszedł ku drzwiom, otworzył je, a zamknąwszy takowe za sobą na klucz starannie, rzekł do głównego nadzorcy:
— Ten człowiek się przebudził.
— To dobrze... Spiesz powiadomić o tem naczelnika policyi.
— Biegnę. To mówiąc stróż wyszedł.
Owidyusz zostawszy sam powtarzał:
— Jestem więc uwięziony w prefekturze policyi... a znajdowałem się przedtem przypominam to sobie w Gospodzie piekarzów, przy ulicy Sekwany, gdzie wydawano ucztę na cześć matki Elizy, której Maryanna miała podać kieliszek Charteus’u, w jaki wlałem dozę kanadyjskiego płynu. I nagle wydał okrzyk wściekłości.
— Ach! rozumiem teraz wszystko!.. — wyszepnął. — Mnie to ona podała do wypicia ów płyn dyabelsku! Zgubiony jestem... bez ratunku zgubiony! Mówiłem... w przystępie paroksyzmu i policyjni agenci przyaresztowali mnie wraz z Joanną... Przeklęty napój!.. zamiast mi przynieść usługę, zgubił mnie na wieki! Lecz co ja mówić tam mogłem? Ha! wszystko o czem mówić nie powinienem... Odkryłem wobec tylu ludzi całą mą przeszłość, jak niegdyś Jakób Garaud swoją mi odsłonił... jak Amanda w Bois-le-Roi wyjawiła mi wszystkie swe myśli! Do kroć tysięcy piorunów!.. pobiłem się własną mą bronią!