— Trudno... — pomyślał Owidyusz — widocznie tam nazbyt wiele mówiłem. Zagłębiłem się w kłopot po szyję. Daremna chcieć się na raz z tego wydobyć.
— Urodziłem się w Dijon... — rzekł głośno. — Tu podał datę swego urodzenia, nazwisko ojca i matki. Wszystko to dobrze... — dodał — lecz w całej tej sprawie leży widocznie jakiś błąd, nieporozumienie. Zostałem uwięziony... badacie mnie, panowie, jak jakiego zbrodniarza, radbym wiedzieć za co, i dlaczego?
— Dowiesz się o tem za chwilę, jeżeli dotąd nie wiesz — odrzekł naczelnie policyi — a teraz odpowiadaj:
— Paweł Harmant jest twoim kuzynem?
— Tak.
— Jesteś tego pewien?
— Jakto... czy jestem pewien?
— Kłamałeś więc w Gospodzie piekarzów, twierdząc, że twój kuzyn Harmant, umarł od dawna i że człowiek noszący dziś nazwisko Pawła Harmant inaczej się nazywa w rzeczywistości.
Owidyusz przekonywał się coraz bardziej, iż pod wpływem kanadyjskiego płynu, wyjawił całą tajemnicę. Mimo to postanowił bronić się do ostatka.
— Byłem mocno pijanym — odpowiedział — i nie wiedziałem sam co mówię. Czyż można nadawać jakąś ważność zeznaniom bezprzytomnego człowieka?
— Zatem w obłędzie pijaństwa oskarżyłeś Elizę Perrin, roznosicielkę chleba, iż jest Joanną Fortier, zbiegłą z więzienia w Clermont?
— Jaką Joanną Fortier? — zapytał, udając nieświadomość.
— Tę, którą chciałeś zabić przy ulicy Git-le-Coeur, zrzuciwszy na nią rusztowanie; której córkę równie zamordować usiłowałeś przed kilkoma tygodniami.
Soliveau zbladł i zadrżał. Obecnie czuł się zgubionym bez odwołania.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/939
Ta strona została przepisana.