Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/948

Ta strona została przepisana.

Był to akt zejścia, dostarczony z Genewy.
— Prawdziwy Paweł Harmant zmarł więc w Genewie! — zawołał Duchemin; — oto, co trzeba najrychlej przedstawić Edmundowi Castel.
I włożywszy te wszystkie papiery w portfel, wsunął go wraz z niemi w boczną kieszeń okrycia.
Nagle tentent nadjeżdżających powozów od strony ogrodu, dobiegł jego uszu. Podniósł głowę i słuchał. Szmer głosów dał się słyszeć wyraźnie na zewnątrz. Paul, pochwyciwszy zapaloną świecę, wszedł do pierwszej izby. Posłyszał obracanie się klucza w furtce ogrodowej.
— Drzwi na rygiel z wewnątrz zamknięte — mówił głos jakiś.
— Widać światło w oknach pawilonu — dodał głos drugi.
— Przesadzić mar wierzchem, — zabrzmiał rozkazująco głos trzeci.
Duchemin zadrżał z przestrachu.
— Wyraźnie oni tu chcą przyjść... — szepnął; — co to znaczy? Jest kilku ludzi, jak słyszę po głosach... Wszelki opór byłby daremnym z mej strony. Gdyby zaś mnie tu znaleźli, jestem zgubionym. Umykać więc trzeoa coprędzej!...
I wybiegłszy z pawilonu, zwrócił się w stronę muru, pod którym widział drewnianą budkę na króliki, spoglądając wciąż ku furtce ogrodowej. Spostrzegł tam jakiegoś człowieka na na wierzchołku muru, który zeskoczywszy, odsuwał rygiel i drzwi otwierał.
Kilka osób z zapalonemi latarniami weszło wewnątrz ogrodu. Było to zejście policyi, co Raul odgadł za pierwszem spojrzeniem. Położywszy się pod murem, przytykającym do składu drzewa, zatrzymał oddech, nie poruszając się z miejsca i śledził.
— Otworzyć drzwi pawilonu! — zabrzmiał rozkaz, który nie mógł być czem innem, jak poleceniem szefa policyi.
Jeden z niosących latarnię zbliżył się ku domowi.