mach, domów, przytykających do pawilonu Owidyusza. Z pierszym blaskiem dnia weszli w głąb dziedzińców, dla rozpoczęcia poszukiwań.
Rani Duchemin przez pięć godzin pozostawał w omdleniu. Skoro odzyskał przytomność, czuł się złamanym, zgnębionym, noga spuchnięta, w straszny sposób mu dolegała. Przypomniawszy sobie o wszystkiem co zaszło, wyjrzał przez drzwiczki fiakra, w którym się znajdował. Rozwidniło się już na dobre, dzień zabłysnął.
W podwórzu uwijali się woźnice, myjąc powozy i zaprzęgając takowe do wyjazdu.
— Odnajdą mnie tu... — pomyślał Duchemin. — Z wszystkich powozów umieszczonych pod szopą, trzy tylko pozostały. I na ten zarówno, w którym się ukryłem, przyjdzie kolej mycia i wyjazdu. Co począć? Kto wie, czyli policya nie pilnuje wyjść wszystkich. Nie mogę pozwolić się przecież przytrzymać... Muszę się widzieć z Edmundem Castel, doręczyć mu jaknajprędzej akt zejścia prawdziwego Pawła Harmant. Przywołam całą energię i odwagę i wyjść spróbuję. I cicho, bez hałasu, otworzył drzwiczki powozu.
Jednocześnie dwaj miejscy strażnicy weszli w dziedziniec. Raul cofnął się w głąb fiakra, zamykając drzwiczki za sobą.
Jeden ze strażników zbliżył się ku myjącemu powozy.
— Od jak dawni brama jest u was otwartą? — zapytał.
— Od wpół do piątej rano... — odrzekł woźnica — a teraz szósta.
— Nie widzieliście nic podczas ubiegłej nocy, coby mogło zwrócić waszą uwagę?
— Nic... zgoła. Czyż się co stało? Może jaką zbrodnię spełniono w naszym okręgu?
— Och! to cała historya.
— Opowiedzże nam pan.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/951
Ta strona została przepisana.