Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/952

Ta strona została przepisana.

— Byłoby to zbyt długo. Ten, którego szukamy, miał czas od rana już zemknąć. Zapomniano rozciągnąć nadzór w tym tu zaułku. Mówicie więc, że nic niewidzieliście?
— Aniśmy widzieli, ani słyszeli.
— Ha! łotr nam uciekł tym razem, ale go schwytamy. Prędzej czy później dostanie się on w nasze ręce. Tu dwaj strażnicy wyszli z podwórza.
Jeden z myjących powozy, zwrócił się do szopy, aby wziąć drugi fiakr do oczyszczenia. Przyciągnął ku sobie znajdujący się obok Raula. Trwoga młodego człowieka opisać się nie da. Pojął, że podobna sytuacya, nie może przeciągnąć się dłużej i po raz drugi otworzył drzwiczki i spojrzał. Sześć kroków zaledwie dzieliło go od bramy, wychodzącej na ulicę. Próbował postawić na stopniu swą chorą nogę, nie podobna mu jednak było. Wsparłszy się przeto na zdrowej, rzucił okiem na myjących i zaprzęgających powozy. Wszyscy czterej zwróceni byli do niego plecami.
Uzbroiwszy się w całą odwagę, w trzech skokach na jednej nodze pomknął ku bramie, na której oprzeć się musiał.
— Panie... hej! panie... — zawołał natenczas na jednego z ludzi, znajdujących się w dziedzińcu.
Na to wezwanie wszyscy czterej razem się zwrócili.
— O co chodzi? — zapytał jeden z nich.
— Skręciłem nogę na chodniku i przychodzę szukać powozu, któryby mnie odwiózł do domu. Czy będę mógł wynająć takowy?
— Dobrze — rzekł woźnica, podchodząc do Raula — wesprzyj się pan na mojem ramieniu i wsiądź do fiakra.
Tu pomógł mu umieścić się na siedzeniu.
— W jaki jednakże sposób nastąpił ów wypadek? — zapytał po chwili.
— Źle stąpiłem... potknąłem się o kamień.
— Nie dziwi mnie to. Chodniki na tej ulicy są bardzo zdradliwiwemi. Kończę zaprzęgać — dodał — i zaraz jedziemy