Edmund Castel zarówno źle noc przepędził. Pełen obawy, oczekiwał przybycia Raula i nie doczekał się go wcale. Położył się dopiero około czwartej nad ranem, lecz zasnąć nie mógł. O szóstej wstał i wszedł do swej pracowni. Pod ścianą stał obraz, w przeddzień do przeniesienia upakowany. Na stoliku obok paki znajdował się mały konik tekturowy, który artysta sam oddać Jerzemu postanowił.
Posłańcy mieli przyjść o ósmej godzinie, by odnieść pomieniony obraz na ulicę Bonapartego. Oczekując na nich, Edmund chodził wzdłuż i wszerz po pracowni, zaniepokojony nieobecnością Duchemina.
Rozmyślając dlaczego nie przybył, poczynał się obawiać, czyli przy spotkaniu się jego z Owidyuszem nie nastąpił jaki wypadek.
— Dlaczego również Amanda — zapytywał siebie — będąc u mnie wczoraj wieczorem, nie przybyła dziś rano? Wszystkoż to miałoby się zbierać, jak burza na ową chwilę, gdzie prawda zabłyśnie, wraz z wyjawieniem zbrodni, popełnionych przez Owidyusza Soliveau na polecenie Harmanta? Lecz Raul Duchemin... co się z nim stało... Miałżeby poledz w walce z tym zbrodniarzem Soliveau?
Przygnębiony temi myślami artysta, rzucił się na krzesło, dumając, gdy we drzwiach pracowni ukazał się służący.
— Co chcesz? — zapytał go Castel, mając nadzieję, iż przychodzi mu oznajmić przybycie Raula albo Amandy. Nadzieja zawiodła go tym razem.
— Posłańcy przyszli, by zabrać ów obraz — rzekł lokaj.
— Niech wejdą.
Skoro się ukazali, artysta wskazał im pakę drewnianą.
— Trzeba przenieść ten obraz z wielką ostrożnością — rzekł do nich.
— Znamy się na tem panie... — odparł jeden z przybyłych — nie po raz pierwszy przenosimy podobne rzeczy.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/955
Ta strona została przepisana.