Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/956

Ta strona została przepisana.

— Zabierajcie się więc do roboty.
— Bierz pakę za jeden róg, kolego, ja wezmę za drugi — rzekł tenże sam posłaniec.
Pochwycili jednocześnie za dwa rogi paki. Obraz był ciężkim w istocie.
— No... trzymasz dobrze? — zapytał pierwszy.
— Trzymam... podnoś do góry.
Bądź to przez niezręczność lub nieuwagę, pierwszy z posłańców wypuścił pakę z ręki, podczas gdy drugi podnosił ją w górę. Pudło zachwiawszy się upadło na ziemię z hałasem, strącając ze stołu i miażdżąc małego, tekturowego konika.
— Do kroć tysięcy!.. mazgaje!.. — zawołał Edmund Castel, zrywać się od biurka, przy którym pisał list do Jerzego. — Przestrzegałem o ostrożność!
— Trudno utrzymać taki ciężar, nie mając go za co pochwycić — odparł pierwszy z posłańców — wysunęło mi się ot! z ręki. Obraz na szczęście się nie uszkodził... tylko ten konik, wszakże zabawka to nie kosztowna.
— Mazgaje!.. niezdary! — powtarzał malarz — skoro czuliście, że wam zbyt ciężko, trzeba było powiedzieć, a służący byłby wam pomógł.
— Nie... nie potrzeba, zobaczy pan, że teraz dobrze poniesiemy. Tu obaj pochwyciwszy pakę, wyszli z nią z mieszkania.
Konik tekturowy Jerzego został doszczętnie zmiażdżonym. Z jego rozdartego tułowiu powylatały różne kawałki papieru i szczątki gałganków.
— Co powie Jerzy? — powtarzał Edmund, podrzucając w kąt, kawałki zgniecionego konika. — On tyle wartości przywiązywał do tej pamiątki! Ach! prawdziwe nieszczęście... ciężka dla mnie zgryzota!
Odsunąwszy zgniecioną zabawkę, Castel nie zebrał gałganków i papierów, jakie z jej wnętrza wyleciały i nie troszcząc się o to siadł kończyć list do młodego adwokata. List ren zawierał: