Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/959

Ta strona została przepisana.

— Jakób Garaud pisze o dwóchset tysiącach franków, a ukradł osiemset tysięcy Julianowi Labroue. Mówi o wynalazku, z którego ma odnieść nieobliczone korzyści. Jest to wynalazek, dokonany przez ojca Lucyana.
— Ach! Bóg, który mi dozwolił odnaleźć ten dowód obecnie... Bóg jest sprawiedliwym! Jest dobrym nieskończenie.
— Jerzy, dowiedziawszy się, iż jest synem Joanny Fortier, dowie się jednocześnie, iż będzie mógł z hańby niesłusznie rzuconej oczyścić swą matkę i nic nie przeszkodzi odtąd Lucyanowi nadać swoje, nazwisko Łucyi, którą tak kocha i która jego jest godną...
Tu nagle Edmund zamilkł i przerwał.
— Tak... — zaczął nanowo po kilku sekundach. — Lecz jeśli Jakób Garaud nie żyje?... Jeżeli Harmant nie jest tym, za kogo go biorą?... Jeżeli Owidyusz Soliveau zabił Duchemina?... Nie! nie! to być nie może! — zawołał; — Bóg nie pozwoliłby na coś podobnego! Joanna Fortier nie popełniła tej zbrodni... dowód jest w liście Jakóba Garaud... Ach! gdybym posiadał choć ze trzy wyrazy, kreślone ręką Harmanta, natychmiast porównałbym z sobą oba te pisma!..
Przy tych wyrazach dał się słyszeć głos dzwonka od strony przedpokoju i lekkie puknięcie do drzwi pracowni.
— Proszę! — zawołał Edmund Castel.
Paul Duchemin wszedł do pokoju, wspierając się ręką o ścianę.

XXVI.

— Jesteś nareszcie! — zawołał z radością artysta, biegnąc ku młodzieńcowi i wiodąc go do krzesła. Raul, zmuszony iść prędzej, krzyknął boleśnie.
— Co ci jest? — pytał Edmund niespokojnie.
— Zostałem raniony — rzekł Duchemin.
— Raniony? gdzie? jak?