— A obok tego — mówił dalej Raul, wydobywając z kieszeni paczki, zabrane z biurka Owidyusza, — mam tu inne papiery, których przejrzeć nie miałem czasu; być może, iż one są również ważnemi...
— Eh! co mnie obchodzą te papiery — mówił artysta, rozpromieniony radością. — Mam to, czego mi trzeba, reszta mnie nie obchodzi. Ha! ha! Jakóbie Garaud, trzymam cię więc nareszcie!
To mówiąc, zadzwonił. Służący ukazał się w progu.
— Masz zapewne powóz na dole? — zapytał Raula.
— Mam, panie.
— Wsiądź więc w powóz pana Duchemin — rzekł Edmund do służącego — i jedź do Courbevoie, do fabryki pana Harmant. Tam staraj się zobaczyć z panem Lucyanem Labroue, powiedz mu, że to ja cię przysyłam, prosząc go, ażeby wszystko rzuciwszy, jakim spieszniej tu do mnie przybywał. Gdyby się pytał ciebie, o co chodzi, powiedz, że interes najwyższej wagi wymaga jego zemną widzenia.
— Dobrze, panie.
Służący wyszedł z pracowni.
— Ach! mój drogi Paulu! — zawołał Edmund, ściskając rękę młodzieńca — dobrym uczynkiem okupiłeś w zupełności । winę, spełnioną w przystępie szaleństwa. Mnie teraz przypada spełnić rzeczy wielkiej doniosłości, których będziesz świadkiem.
Duchemin płakał z wzruszenia.
— Lecz obok tego wszystkiego — mówił artysta — nie zapominajmy o tem, co jest nam koniecznem. Potrzeba nam zjeść śniadanie, ponieważ skoro przybędzie Lucyan Labroue, wraz z nim wyjść nam wypadnie. Zostawiam cię na chwilę, ażeby wydać rozkazy kucharce, która zastąpi nam lokaja. Przy śniadaniu opowiesz mi wszystko szczegółowo.
Tu Edmund wyszedł, a po kilku minutach ukazał się w wizytowem ubraniu.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/961
Ta strona została przepisana.