tak kocha! matkę E^izę... byłby mi radził... byłby ją bronił! O! jakież ciężkie Bóg na mnie zsyła udręczenia!
Nagle zatrzymała się w miejscu. Przyszedł jej na myśl przyjaciel Lucyana, adwokat, do którego chodziła roznosicielka. Nie tracąc chwili, zwróciła się na ulicę Bonapartego. W dwadzieścia minut przybyła do domu, gdzie zamieszkiwał.
— Wszakże tu mieszka pan Jerzy Darier, adwokat? — pytała odźwiernego.
— Tu... na drągiem piętrze.
— Jest w domu?
— Zdaje się... ponieważ nie widziałem, aby wychodził.
Mimo wielkiego osłabienia, Łucya szybko przebiegła dwa piętra. Stanąwszy u drzwi mieszkania Jerzego, dziwnego doznała wzruszenia, zdało się jej, jak gdyby serce nagle bić jej przestało. Po kilku sekundach zadzwoniła. Magdalena pospieszyła jej otworzyć.
— Mogę się widzieć z panem adwokatem Darier.
— Tak sądzę... — odrzekła służąca. — Zatrzymaj się pani, pójdę go uprzedzić.
Tu Magdalena wprowadziła Łucyę do salonu, gdzie stała paka z obrazem, przysłanym przez Edmunda Castel, poczem weszła do gabinetu Jerzego.
Młody adwokat przeglądał akta procesu Harmanta, w obronie którego miał stawać nazajutrz. List przemysłowca leżał przed nim otwarty.
Spostrzegłszy Magdalenę, zwrócił się ku niej, zapytując:
— Co mi chcesz powiedzieć?
— Jakaś młoda osoba chce widzieć się z panem.
— Poproś ją.
Służąca, wprowadziwszy Łucyę, odeszła.
Za pierwszym rzutem oka Jerzy spostrzegł cierpienie, wyryte na twarzy przybyłej.
— Proszę, siądź pani — rzekł uprzejmie, podsuwając krzesło.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/967
Ta strona została przepisana.