Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/971

Ta strona została przepisana.

— Mój opiekun! — zawołał Jerzy.
— Lucyan: — szepnęło dziewczę, cofając się z trwogą.
Labroue podbiegł ku niej, a pochwyciwszy jaw objęcia, przycisnął do piersi, szepcąc:
— Łucyo... droga, ukochana Łucyo... nie traćmy nadziei!
— Bóg cię tu przyprowadził! — zawołał Edmund Castel, zbliżając się do niej.
— Przyszła mi oznajmić o zniknięciu Elizy Perrin — rzekł Jerzy.
— Znajdziemy ją... bądźcie spokojni!... — odparł artysta.
Łucya podeszła ku drzwiom, chcąc odejść.
— Zostań pani, proszę... — zawołał Edmund — będziesz świadkiem ważnych, a z bliska obchodzących cię wypadków.
— Ważnych wypadków? — powtórzył Darier. — Co to ma znaczyć, opiekunie?
— Drogi mój chłopcze! — rzekł Edmund Castel wzruszonym głosem — dziś kończysz dwudziesty piąty rok życia. Dziś mam wypełnić ostatnią wolę człowieka, który czuwał nad twem niemowlęctwem i powierzył mi nad tobą opiekę.
Tu Edmund, dobywszy z kieszeni portfel, wyjął zeń list z wielką czarną pieczęcią i podał takowy Jerzemu, mówiąc:
— Przeczytaj go, proszę... przeczytaj głośno, a ty, Łucyo Fortier, posłuchaj...
Jerzy, wziąwszy list drżącą ręką, nie miał odwagi rozłamać pieczęci.
— Czytaj! — powtórzył artysta.
Młodzieniec, rozdarłszy kopertę, czytał co następuje:

„Ukochany mój Jerzy.

„W miesiącu wrześniu 1861-go roku, uboga kobieta wraz z małem chłopięciem, przybyła do mnie na probostwo de Chérry. Nieszczęśliwa ta była ścigana za potrójną zbrodnię: morderstwa, kradzieży i podpalenia. Nazywała się Joanna Fortier.“
— Boże mój, Boże! — zawołała Łucya, wybuchając płaczem.