go ofiar przesuwały się przed nim, rzucając mu nazwy podpalacza, mordercy, złodzieja.
Przebudziwszy się rano, skutkiem tych strasznych widzeń, czuł się złamanym na duchu i ciele. Wstawszy z łóżka, ubrał się prędko, usiłując rozumowaniem odegnać te okropne nocne wspomnienia i zwolna rozproszył je w rzeczy samej, myśląc o Owidyuszu jedynie. Był pewien, że Soliveau przyśle mu lada chwila depeszę, wyjaśniającą to wszystko.
Za zbyt wzburzony, ażeby się zająć w domu rachunkami, postanowił jechać do Courbevoie, celem dowiedzenia się, czy tam Soliveau czasem się nie ukazał. Około dziewiątej wyjechawszy do swego bankiera, podniósł sumę, przyrzeczoną swojemu wspólnikowi i wrócił do fabryki.
Żaden list, żadna depesza nie nadeszła. Oczekiwał jeszcze. Do jedenastej nic nie nadesłano; Garaud w najwyższej trwodze wrócił do Paryża.
Zastał Maryę bardziej cierpiącą niż kiedy; podczas jego nieobecności miała wyrzut krwi ustami; leżała owładnięta gorączką.
Wiadomość ta uderzyła najcięższym, ciosem w serce nędznika.
— Mieliżby doktorzy się omylić? — powtarzał; — czy podobna, aby to dziewczę umarło w tak młodym wieku?
Łzy z oczów płynęły mu pomimowolnie; daremnie powstrzymać je usiłował.
— Ukochane dziecię... ty cierpisz? — zapytał z przybraną spokojnością, wchodząc do jej pokoju.
— Tak... czuję się słabą... ale to przejdzie. Lecz ty mój ojcze... — dodała — widzę cię smutnym, zmienionym...
— Źle spałem tej nocy... mam silny ból głowy.
— Lecz zkąd? dlaczego?
— Niezwykle straszne marzenia sen mi przerywały.
— I ja również źle spałam — odpowiedziała Marya; — jakieś przerażające widma ukazywały mi się bezustannie.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/977
Ta strona została przepisana.