Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/979

Ta strona została przepisana.

— Nie! nie skończył się jeszcze... — odpowiedziała Marya. — Światło powtórnie zabłysło... ale tak smutne, ponure, jak świt dnia dżdżystego.
— Pośród strumienia krwi, ujrzałam ciało, leżące bezwładnie... Kadłub ten nie miał głowy!..
Harmant zerwał się jak dotknięty iskrą elektryczną, przyłożył obie ręce do szyi i cofnął się przerażony.
— Och! milcz... milcz! — wykrzyknął z gniewem — dlaczego opowiadasz mi takie straszne rzeczy?
— Chciąłeś ojcze poznać mój sen... pytałeś mnie o niego... Na twoje żądanie opowiedziałam... Ach! jakaż to była dla mnie noc straszna!
— Milcz!.. milcz!.. słyszałaś? — powtarzał nędznik bezwiednie. — Milcz... ja tego chcę... milczeć ci nakazuję!
— Nie rzeknę już nic więcej, lecz po wrażeniu jakie wywarło na ciebie moje opowiadanie, osądź iłem ja cierpiała!
Harmant pochylił głowę w zadumie. Słuchając z przerażeniem opowiadania swej córki, znalazł w nim dziwną, niepojętą wspólność z własnym snem tej nocy i gorączka, trawiąca to biedne dziewczę, nagle i w żyłach jego zapłonęła.
Zbliżywszy się do chorej, otoczył ją długim, serdecznym uściskiem.
— Wychodzisz gdzie, ojcze? — pytała.
— Nie... nigdzie nie wyjdę... będę pracował w moim gabinecie.
— Och! jakżem z tego zadowolona!
— Dlaczego?
— Nie wyobrazisz sobie jak obawiałabym się dziś pozostać samą w mieszkaniu.
Harmant w milczeniu, opuścił pokój swej córki a wszedłszy do gabinetu i drzwi zamknąwszy za sobą, upadł na krzesło zrozpaczony, pogrążając się w zamyśleniu.


∗             ∗