wzywać ku sobie. Myśl o śmierci, jako jedynym, zbawczym ratunku, kończącym jej długie cierpienia, nagle jej zabłysnęła.
— Umrzeć!.. — wyrzekła z cicha — ach! może byłoby to dla mnie najlepszem obecnie wyzwoleniem. Lecz opuścić me dziecię?.. Wszakże mam jeszcze obowiązek odnalezienia drugiego. Pogrążyłabym się w sen wieczny, dozwoliwszy bezkarnie Jakóbowi Garaud używać bogactw, zyskanych morderstwem, dozwoliłabym mu kochać swą córkę i dać jej zaślubić człowieka, któremu ojca zabił! Nie... nie! to byłoby nikczemnem z mej strony... tak być nie może... nie będzie!
I powstała nagle ożywiona, z okiem błyszczącem energią.
— Jak daleko ztąd do Courbevoie? — zapytała posługującej.
— Bardzo blisko... Courbevoie znajduje się z drugiej strony, tuż poza mostem.
— Znasz panna fabrykę pana Harmant?
— Jakżebym znać jej nie miała?... — odrzekła służąca. — Widać ją ztąd doskonale... patrz pam... tuż ponad brzegiem, nawprost nas prawie.
Tu dziewczyna wskazała ręką zabudowania fabryki i wysokie, ceglane kominy, buchające kłębami dymu.
Joanna wyszła; przebyła most i wkrótce przybyła do fabryki.
Bartka w bramie była zamknięte. Zadzwoniła więc.
Odźwierna pośpieszyła jej otworzyć.
— Chcę się widzieć z panem Harmant — wyrzekła roznosicielka.
— Spóźniłaś się pani... Pan Harmant był dziś rano w fabryce, lecz odjechał ztąd przed godziną.
— Dokąd odjechał?
— Do Paryża. Jeżeli pani chcesz się z nim widzieć, udaj się na ulicę Murillo. Każdy wskaże pani jego pałac.
— Dziękuję... idę tam natychmiast.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/983
Ta strona została przepisana.