— Nie... nie! to przejdzie. Niedyspozycya chwilowa, nic więcej. Cóż jednak pana sprowadza do mnie — pytał — w towarzystwie...
— W towarzystwie pana Paula Buchemin — dokończył Castel — którego mam honor przedstawić. Opowiem pana wszystko za chwilę — dodał — teraz, siądź proszę... i uspokój się. Mamy pomówić z sobą w nader ważnej sprawie.
— W ważnej sprawie? — powtórzył Harmant.
— Nader ważnej... upewniam! Od wczoraj spadł na mnie ciężki obowiązek, który, mam nadzieję, pan spełnić mi dopomożesz.
Wyrazy te uspokoiły nieco Harmanta: pomyślał, iż Edmund Castel potrzebuje w czem jego pomocy, być może.
— Proszę... chciejcie panowie spocząć — rzekł, wchodząc do gabinetu i wskazując im krzesła — a ty kochany artysto wybacz mi chwilę mojego roztargnienia... Jestem mocno cierpiącym od rana.
— Zwykłe nerwowe podrażnienie, wypływające z ciężkości atmosfery — rzekł Edmund — zanosi się bowiem na burzę. Skoro tylko pogoda się zmieni i panu będzie lepiej.
— Tak... w rzeczy samej... czaję już nawet uspokojenie.. A teraz chciejcie mnie powiadomić, co was sprowadza tu do mnie?
Mówiąc powyższe słowa, Garaud spoglądał ukradkiem od czasu do czasu na drzwi pokoju, w którym zamknął Joannę.
— Powiedz mi pan proszę... — zaczął artysta — czyś był wychcwańcem szkoły sztuk i rzemiosł w Chalons?
— Tak... byłem.
— I ukończyłeś tani studya ze świetnem odznaczeniem?
— Rzeczywiście...