Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/996

Ta strona została przepisana.

— I ja nic... nie posiadani na swoją obronę — wołał łotr z wściekłością... Jestem zgubiony!.. i prowadzę wraz z sobą w przepaść niewinną nią córkę!
— O tem pomówimy później... — wyrzekł artysta — płać naprzód pieniądze!
— Niemam u siebie takiej sumy — odpowiedział, pragnąc się wymknąć Garaud.
— Przepraszam... odebrałeś pan dziś rano od swego bankiera pięćset tysięcy franków, jakie miałeś wypłacić swojemu wspólnikowi Owidyuszowi Soliveau, wczoraj przyaresztowanemu. Proszę więc mnie je wypłacić.
Harmant otworzywszy kasę żelazną, dobył z niej pęk biletów palikowych.
— Oto jest.. — rzekł — pięćset tysięcy franków.
— Dobrze — rzekł Edmund Castel, chowając pieniądze do kieszeni — a teraz woź pan pióro i pisz co ci podyktuję.
Były nadzorca z Alfortville, usiadł przy biurku z piórem w ręku.
Artysta dyktował:
„Ja, Jakób Garaud, w obecności panów: Edmunda Castel i Paula Duchemin, oskarżam się...
Jakób, otarłszy pot, spływający mu z czoła, zatrzymał się.
— Ależ to pisanej spowiedzi pan żądasz odemnie — zawołał; — tem zeznaniem możesz zgubić mą córkę... Nie! ja tego nie napiszę!
Na te słowa Marya ukazała się w gabinecie. Szła zwolna, krokiem jasnowidzącej, pogrążonej we śnie magnetycznym, i stanęła przy biurku.
— Napiszesz, ojcze! — wyrzekła głosem, jakby wschodzącym z głębi grobu.
Jakób Garaud padł przed nią na kolana ze złożonemi rękoma.