— Czy zapomniałeś zupełnie o Opatrzności?...
— Niestety!... nie spodziewałem się nic od niej...
— Widzisz teraz żeś był w błędzie.
— Jakto panie?...
— Bezwątpienia, gdyż oto ja przyszedłem, przysłany przez Opatrzność, i chcę ją zastąpić w obec ciebie...
Piotr Landry nie odpowiedział nic.
Tyle już cierpiał — tyle w sercu miał krwawych ran, iż nie śmiał zbyt pośpiesznie żywić w duszy nadziei z obawy doznania nowego zawodu...
Serce mu biło gwałtownie; utkwił pytający wzrok w nieznajomym i ani na chwilę nie spuszczając go z oka czekał, milcząc.
Gość wyrzekł:
— Słuchaj mnie dobrze, Piotrze Landry, i rozważ starannie moje słowa, bo każde z nich zasługuje, aby było wzięte pod ścisły rozbiór. Jestem bogaty... bardzo bogaty... Moje stanowisko jest znaczne, używam ogólnego szacunku, i mam prawo być z niego dumnym, bo ten szacunek umiałem sobie zdobyć pracą i uczciwością...
Jestem wdowcem... miałem dziecię... śliczne dziecię w wieku twojego i podobne do twojego... Teraz nieda-