Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

— Uspokój się mój przyjacielu... — powiedział potem biednemu ojcu biorąc go czule za rękę — nasza rozmowa jeszcze nieskończona... jeszcze musiemy się porozumieć w niektórych punktach...
— Ah! panie — krzyknął cieśla — czyż mogę od tej chwili, mieć inną wolę prócz pańskiej?... czy nie należę do pana?... zupełnie do pana?...
— To też, ja mam nadzieję, że się ułożemy łatwo... mogę nawet powiedzieć, że jestem tego pewny, ponieważ prawdziwie kochasz twe dziecię... kochasz ją dla niej, a nie dla siebie....
Piotr Landry, nie zdawał sobie wyraźnego rachunku z znaczenia wymówionych słów, ale czuł, że jakieś zimno jakby lodu bryła, padło na jego serce... Uczucie nieokreślonego niepokoju opanowało go, tłumiąc radość dopiero co doznaną.
— Dla niej a nie dla siebie — powtarzał — co to znaczy, panie?
— To znaczy, że twoja miłość ojcowska nie cofnie się przed żadnem poświęceniem, dla zapewnienia przyszłości dziecku...
— Więc poświęcenia po mnie wymagać pan będziesz?...
— Tak, będę...
— A jakiego?...
— Pomimowolnie waham się, bo wiem, że zadam w głęboki cios twojemu sercu... Chciałbym, abyś mógł uniknąć tej rany. Na nieszczęście, jest to niepodobieństwem...
— A zatem — wyszeptał Piotr Landry głosem cichym — widzę, żem się zanadto pospieszył radując się...