Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

Niezadowolenie malowało się na twarzy Achilesa Verdier — odpowiedział tonem smutnym:
— Myślę, że byłoby lepiej nie robić tego; nie będę miał prawa usuwać cię z drogi mojej córki, ale te niepotrzebne spotkania odnawiać tylko będą twoje rany... a kto wie czy twoje żywo wzruszenie nie zdradzi cię?
— Zdradzić mnie! — przerwał Piotr Landry — nigdy, panie!... tego nie potrzebujesz się obawiać!... wiem aż nadto dobrze, że zburzyłbym szczęście Dyonizy przez nieostrożność, a sobie nie zapewnił żadnego... bo ona by mnie nie kochała.... nie mogłaby mnie kochać!... byłbym niczem dla niej... Piękna i bogata panna nie mogłaby widzieć we mnie nic więcej jak tylko starego robotnika, biednego człowieka, któremu z miłosierdzia dałaby jałmużnę...
— Wyrzeczony przez ciebie dopiero co wyraz, biedny — mówił dalej Achiles Verdier — przypomina mi jeszcze jeden przedmiot, który poruszyć miałem zamiar w tej rozmowie z tobą... Powiedziałeś: biednego robotnika...
— No tak!...
— Nie życzę sobie, abyś był biedny... córka bogata otoczona dostatkami, a ojciec w niedostatku, to by było przeciw naturze, toby było niemoralne i tego ja nie ścierpię...
Piotr Landry spojrzał zdziwiony...
Achiles Verdier wyrzekł prędko:
— Powiedziałem ci, że jestem bardzo bogaty, i używając wspólnie ze mną za życia, Dyoniza po śmierci mojej cały majątek mój posiądzie... Jest więc sprawiedliwem i słusznem, żeby choć jedna kropla z tego strumienia zło-