lazł nareszcie arkusz zżółkłego papieru, ołowiany kałamarzyk, jakich używają uczniowie, i pióro zardzewiało.
Atramentu nie było wcale, tylko jakieś gęste błoto. Piotr Landry wlał do kałamarza kilka kropel wody, i na kolanie, zamiast biórka, nakreślił następujące słowa pismem grubem nieregularnein:
Jestem obecnie szczęśliwszy, niż w chwili kiedyśmy się widzieli po raz ostatni. Pewna litościwa osoba podejmuje się opieki nad Dyzią i już co do tego nie mam żadnej obawy. Co do mnie znalazłem robotę na prowincyi na bardzo dobrych warunkach, na kilka lat opuszczam Paryż. Nieprzewidziane okoliczności w których szczegóły trudnoby było teraz wchodzić, sprawiły, że jestem równocześnie w możności dysponowania dosyć znaczną sumą. Jestto nowe dobrodziejstwo litościwej osoby, która się zajmie Dyzią.
Słyszałem jakieś pani mówiła, moja dobra pani Giraud, że kilka tysięcy franków, pozwoliłyby pani wyjść z przykrego położenia w którem się znajdujesz, rozpocząć na nowo interesa z większem powodzeniem niż przedtem. Oto pięć tysięcy franków. Nie pożyczam ich pani, nie myśl o ich zwrocie, i uważaj je za swoją zupełną własność... Życzę z całego serca, aby one przyniosły pani szczęście....
Bądźcie zdrowa, dobra matko Giraud; nie wiem kiedy się zobaczemy, ale wierzaj mi że wszędzie i zawsze będę myślał o was, i że zachowam wieczną wdzięczność za tyle dobroci, troskliwości i czułości, jaką otaczałaś Dy-