Jeżeli on za dzień pracy tyle dostanie co inny, to będzie niesprawiedliwość.
— Bądźcie cierpliwi, moje dzieci — odpowiedział pan Piotr — tacy robotnicy, to zaraza! Już ja się go pozbędę z zakładu!...
W chwili, kiedy Gobert wlokąc za sobą nogę i udając straszny ból, odłączył się od grupy robotników, człowiek jakiś w popielatej bluzie i czerwonym krawacie, wykręciwszy się na pięcie, wszedł do wnętrza szynku.
— Oddzielny gabinet, prędko! — krzyknął na szynkarza. — Litr za piętnaście, żółta pieczątką i dwie szklanki...
— Natychmiast! obywatelu!... — odrzekł szynkarz biorąc butelkę z pod stołu pokrytego błyszczącą jak srebro blachą cynkową, i otwierając drzwi do małego gabinetu oddzielonego od sali oszklonem przepierzeniem, na którem wisiała płócienna w czerwoną i białą kratę firanka.
Na środku małego pokoiku znajdował się stół.
Człowiek w czerwonym krawacie zasiadł za nim. Gobert przeszedł próg, usiadł naprzeciw niego i starannie zamknął drzwi.
— Pokłon wiewiórce! Jak się masz stary druhu!
— Czy dobrze idzie? — zawołał Gobert, odkorkowując butelkę i nalewając pełną szklankę.