— Zkąd?.. Jakto zkąd?... — odpowiedział Gobert z cynicznem zuchwalstwem paryskiego włóczęgi najniższego gatunku. — Chybaście panie Piotrze zapomnieli włożyć na nos okularów, kiedy nic widzicie, że wracam z „pod poczciwców.”
— Gdzie byłeś od dwudziestu minut — odpowiedział podmajstrzy, nie zważając na zuchwalstwo pijaka.
Gobert wziął się pod boki.
— Po sto tysięcy diabłów się pytacie — wykrzyknął — kiedy sami dobrze wiecie!... Cóż to za komedya!?.. Myślicie, że ja tu sobie dam nanosie wygrywać, wyperswadujcie to sobie... ja takiej muzyki nielubię!... Pamiętajcie o tem!...
Podmajstrzy nie wychodząc ze swego spokoju mówił dalej:
— Przepędziłeś dziś w szynku czwartą część dnia roboczego!...
— No to przepędziłem! więc co!?... — przerwał Gobert. — Co was to obchodzi? Nie udawajcie!... przecież nie wy jesteście tu właścicielem?...
— Nie jestem właścicielem i udawać go niemyślę, ale go reprezentuję, i oznajmiam ci, że ani on ani ja nie ścierpiemy takiego prowadzenia się... Cobyś powiedział, gdyby zamiast cztery franki za dzień pracy?... zapłacono ci tylko trzy!?...
— Co ja bym powiedział?... Do diabla, łatwo się domyśleć!... Powiedziałbym, że mi ukradziono dwadzieścia sous!...
— A co ty robisz, ty, nie dajesz pryncypałowi jak
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/132
Ta strona została skorygowana.