Rysy jego były regularne a nawet przebijała w nich dystynkcya i inteligencya. Twarz jego zwykle wyrażała i smutek o którego przyczynach opowiemy w swoim czasie.
Dostał się na najwyższe piętro w kilka sekund, przebiegł belki, tak jak to zrobił przed nim młody jego kolega, zwrócił się do komina, nad którym znajdował się bukiet uwstążkowany, oświetlony jasnemi promieniami słońca.
Tu zatrzymał się tylko tyle ile było potrzeba dla nabrania tchu, i zabrał się do spełnienia ciężkiego i trudnego zadania.
Zadanie to, jak to zaraz zobaczemy wymagało tyle pewności siebie i przytomności umysłu ile siły i śmiałości.
Piotr Landry rozpoczął od przymocowania jednego końca linki do belki znajdującej się przy kominie, następnie drugim końcem przewiązał się w pasie nie zapominając pozostawić wolnym mniej więcej na dwa metry drugiego końca sznuru.
Zrobiwszy to zsunął się nieco niżej na belkę i wkrótce ujrzał tuż pod sąbą wiszącego Gribouilla, którego jęki były coraz słabsze, wisząc bowiem głową na dół doznawał coraz większego napływu krwi do głowy.
Tłum krzykiem i radosnemi oklaskami przyjął ukazanie się Piotra Landry, który chwycił oburącz linkę zsunął się w przepaść i w mgnieniu oka znalazł się obok Gribouilla.
— Na miłość boską ratuj mnie.... — mruczał ten ostatni głosem zdławionym i już chrapiącym.
— A po cóż tu jestem, — odpowiedział Piotr Landry, i sam do siebie dodał: — do diabła!... już wielki czas!...
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/14
Ta strona została skorygowana.