Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/15

Ta strona została skorygowana.

Rzeczywiście wielki był czas!...
Ubranie Gribouilla pod ciężarem jego ciała i przy gwałtownych ruchach, darło się coraz więcej a złowieszcze trzeszczenie zwiastowało, że za jaką sekundę nastąpi katastrofa.
Piotr Landry nie dał upłynąć tej sekundzie. Podniósł za łopatki młodego cieślę, któremu to sprawiło wielką ulgę pozwalając krwi odpłynąć z głowy i podwiązał mu pod ramiona pozostawiony umyślnie koniec linki.
Wszystko to spełnionem było niesłychanie prędko.
— A co! — rzekł wybawca — lepiej ci teraz pewno niż przed tem było!?
— Oh! tak! — odpowiedział Gribouille z głębokiem przekonaniem — teraz mi dobrze, zupełnie dobrze i jestem ci wielką wdzięczność dłużny Piotrze Landry...
— Niepotrzebne gadanie.... miejmy nadzieję, że się to wszystko skończy na strachu i że ofiarą wypadku padną tylko spodnie twoje.... Jednakże rzecz najtrudniejsza pozostaje jeszcze do zrobienia... Słuchaj no! czujesz ty się na siłach pomożenia sam sobie trochę?
— Nie bardzo Piotrze Landry. W tej chwili nie czuję się być zdolnym do wielkich rzeczy... Nic siły nie mam ani w ramionach ani w nogach, nie licząc już, że i reszta nie wiele warta...
— No, ja to rozumiem... Nie było to wesołe mój biedny Gribouille! w głowie ci zaszumiało.... ale sądzę, że będziesz chociaż mógł trzymać się mnie za ramiona.
— O! co to, to może będę mógł...
— A zatem obejmij mnie i ściśnij ze wszystkich sił,