czem mnie lepiej ujmiesz tem mi cię będzie łatwiej zanieść tam na górę i wedle potrzeby obracać.
Gribouille zrobił jak mógł najlepiej to co mu kazano i Piotr Landry, ująwszy znowu linkę, rozpoczął wznoszenie się w górę siłą rąk, ciągnąc za sobą Gribouilla.
Tak jak powiedział przed chwilą, twardy to orzech do zgryzienia. Przychodziło mu to tem trudniej, że w całym tym pośpiechu zapomniał na lince porobić węzłów w odpowiednich odstępach a linka luźno puszczona biła go po rękach krwawiąc je i trzeba było nadludzkich wysiłków, aby nie dozwolić na to żeby się z rąk wysunęła.
Po dwóch czy trzech odpoczynkach Piotr Landry zupełnie był wyczerpany, tylko moralna energia i siła podtrzymywały go....
Nie przestawał iść dalej...
Potrzebował najmniej dziesięciu minut na przebycie trzechmetrowej przestrzeni!... a dziesięć minut w tych warunkach to wiek cały...
Nareszcie dosięgnął listwy dachu; przeszedł przez tę listwę i przeniósł Gribouilla...
Obadwaj byli uratowani...
W chwili, gdy niknęli z oczu tłumu, na wszystkich punktach bulwaru Beaumarchais, podniosły się okrzyki radości i zapału, tak jednomyślne i tak doniosłe, że je było słychać na kilka kilometrów w Paryżu.
Prowadzący roboty budowlane przed chwilą przybyły, czekał na Piotra Landry i Gribouilla na tymczasowo położonej podłodze szóstego piętra. Koledzy cieśle również się tam znajdowali.
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/16
Ta strona została skorygowana.