— Niczyjej pomocy potrzebować nie będziemy... Niech pani raczy oto zobaczyć sama...
De Villers, przewrócił dwie czy trzy karty wielkiej księgi i pokazał palcem cyfrę stanowiącą sumę, wypadły z dodawania całej kolumny cyfr i u jej dołu postawiony.
— Nasza wypłata jutrzejsza, jedna z najmniejszych jakie sobie przypominam — kończył — wynosi sześćdziesiąt trzy tysiące franków... W tej chwili mamy w kassie dwadzieścia tysięcy, a wczoraj wieczorem dałem Thibautowi inkasentowi, weksli i rachunków na sumę pięćdziesięciu tysięcy, których natychmiastowa wypłata jest pewną... Będziemy więc mieli w kassie, przed południem, siedemdziesiąt tysięcy franków, siedem tysięcy, przez ostrożność, więcej niż nam potrzeba.
— To dobrze... — powiedziała Lucyna uśmiechając, się. — Jesteś pan przykładnym kassyerem, panie de Villers!...
Andrzej byłby zapewne odpowiedział, ale nie miał na to czasu; jakaś kobieta z ludu, bardzo czysto ubrana, weszła a raczej wpadła do biura.
Kobieta była mocno zapłakana... Trzymała w lewej ręce ogromny portfel, zawieszony na łańcuszku stalowym, a w prawej chustkę od nosa w kraty, którą ocierała łzy, jakie jej spływały po twarzy...
— Co to jest? — wykrzyknął de Villers — to Małgorzata, żona naszego inkasenta...
— Tak... panie... tak.. panienko... — jąkała nowo przybyła, głosem zaledwie zrozumiałym — tak... to ja... Małgorzata.. Ah! co za nieszczęście!... mój Boże!... co za nieszczęście!...
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/165
Ta strona została skorygowana.