Okrzyki widzów wzruszonych dały łatwo poznać cieślom co się dzieje tam na górze, porzucili więc bezużyteczną robotę około drabin.
Naczelnik robót uścisnął rękę Landrego, który wcale nie wydawał się dumnym ze swego szczytnego poświęcenia się, tak szczęśliwym uwieńczonego skutkiem, lecz uznawali je wszyscy koledzy, którzy go też ściskali i całowali.
Gribouille, zaledwie mógł się utrzymać na nogach. Chwiał się a zwykle mocno czerwona jego twarz była w tej chwili bladą jak chusta.
Jeden z cieśli wyjął z kieszeni małą buteleczkę oplataną łoziną i podał ją Piotrowi Landry.
— Co to jest? — spytał ostatni.
— To jest wódka, i to bardzo dobra.
— Dziękuję ci Mateuszu... nigdy nie pijam...
— Cóż znowu!... Jeden raz nie stanowi zwyczaju...
— Zmordowałeś się okrutnie a łyk starego koniaku wzmocnił by cię bardzo! — dodał drugi.
Piotr Landry wstrząsnął głową i odsunął butelkę ruchem tak stanowczym, że Mateusz przestał nalegać.
— A ty Gribouille — odwracając się do młodego chłopca spytał cieśla — palnij sobie!...
Gribouille odpowiedział potakująco, wyciągnął rękę z pośpiechem i przytknął do ust szyjkę od flaszki.
Gdy ją zwrócił właścicielowi była prawie próżną!...
krew zaczęła napływać mu do twarzy i nogi zaczynały nabierać pewności.
— Przyjaciele moi — odezwał się budowniczy — jestem upoważniony, przez pana Leona Durand naszego przedsiębiorcę do wyprawienia wam uczty. Wedle przyjęte-
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/17
Ta strona została skorygowana.