Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/178

Ta strona została skorygowana.

Biedne zwierzę zdawało się naprawdę bardzo osłabionem; jednakże na widok podmajstrzego, Pluton machnął słabo ogonem, podniósł się, nie bez trudu, i przybliżył do niego na całą długość łańcucha.
— Dobrze... dobrze... nic ci nie będzie — rzekł podmajstrzy głaszcząc psa — widać jakaś kolka... Zwierzęta, tak samo podlegają chorobom różnym, jak i ludzie... Do wieczora to przejdzie... Plutonisko! — dodał, pieszcząc głowo psa — poczciwe psisko!... wierny sługa!... Nic bój się nie bój!... jak ci to nie przejdzie prędko, to cię będziemy leczyć jak się należy... żebyś długo żył i wiernie strzegł swojej pani!...
Buldog zdawał się rozumieć te słowa, w okrągłych jego oczach, zwykle dzikich, lecz na widok starego Piotra łagodniejszych, zabłysła na jedną chwilę żywość i chęć przymilenia się i podziękowania za pieszczotę. Potem jednak wszedł do budy, wyciągnął się jak długi, położył głowę na wyciągniętych łapach, i zdawało się jakby się do snu układał.
— Apetyt mu wróci niedługo — mówił stary podmajstrzy — ja muszę iść dokończyć mego śniadania... Już wielki czas...
I wrócił na miejsce z którego mógł widzieć Lucynę, siedzącą ciągle z robótką w ręku przy oknie pawilonu.
Śniadanie familijne, w domu pana Verdier, odbywało się punktualnie o wpół do jedenastej, i pan domu, kiedy był w Paryżu, wymagał tej punktualności od służby.
Andrzej de Villers, w charakterze kassyera, i pani Blanchet, jako dama do towarzystwa, siadali do stołu razom z panem Verdier i jego córką.