Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/198

Ta strona została skorygowana.

portem, wzdłuż muru otaczającego zakład... i tak czekałbym śmierci...
Silne wzruszenie widniało na pobladłej twarzy Lucyny Verdier, która mimo to odpowiedziała stanowczo:
— Miałam liczne dowody twojego przywiązania, Piotrze, i miałam dla ciebie wielką sympatyę, wiesz to sam dobrze, ale ta sympatya, nie daje mi prawa wybaczenia pewnych błędów!... Obraziłeś ciężko, bez powodów, bez zaczepki, człowieka honorowego, klijenta, prawie przyjaciela tego domu... on jeden jest w możności przebaczenia ci jeżeli zechce... on zdecyduje o twoim losie... ja nie mogę nic, jak tylko usilnie prosić go o pobłażanie za czyn szalony, którego doniosłości z pewnością sam nie rozumiesz, a który dla ciebie ma tak opłakane skutki...
Podmajstrzy obrucił się do Maugirona.
— Panie! — zawołał ze łzami, głosem pełnym takiej boleści, któremu oprzeć się trudniej niż najświetniejszej wymowie — życie moje jest w pana ręku... bądź wspaniałomyślny dla nieszczęśliwego, który cię obraził... z płaczem proszę przebaczenia... czołgam się u twych nóg... daruj mi panie!...
Podmajstrzy rzeczywiście rzucił się do kolan Maugirona, całował je łkając, i powtarzał:
— Daruj mi! przebacz panie!...
Zdawało się, jakby młody człowiek z pewną przyjemnością pozostawiał go kilka chwil w tej pozycyi, potem się odsunął krok w tył i odpowiedział:
— Podnieś się... przebaczam ci chętnie!... Słowa szalonego nie mogły mnie obrazić; a wreszcie, gdyby nawet wina twoja w obec mnie była stokroć cięższą, niewa-