kłą sobie egzaltacyę. W głowie jej się zawróciło, zaczęła krzyczeć głosem, z przerażenia zmienionym.
— Potęgo niebieska, miej litość nad nami!... Co za nieszczęście! Co za straszne nieszczęście!... Kochane dziecko wyzionęło ducha! Pójdę za nią do grobu!...
— Stara warjatka — pomyślał Maugiron.
Potem, dodał głośno:
— Uspokój się droga pani.
— Ja się mam uspokoić!... nigdy!... nigdy!... Moja rozpacz jest z tych co zabija!...
— Ależ tu nie ma czego rozpaczać... Panna Verdier tylko zemdlała, a jej stan nie jest wcale groźny.
— Czy pan tego pewny?
— Tak jak jestem pewny tego, że żyję...
— Szlachetny młodzieńcze, bądź błogosławiony! Ratujesz mi życie! Ale co robić, wielki Boże! co robić?
— Trzeba najpierw ocucić pannę Lucynę...
— Jakim sposobem?
— Dając jej wąchać sole trzeźwiące... Pani ma pewnie flakon?...
— Mam aż trzy...
— Gdzież są?
— W moim pokoju...
— Wystarczy jeden... Biegnij pani co prędzej po niego...
— Lecę już...
— Zrobi pani dobrze, kochana pani, przynosząc z soba szklankę świeżej wody...
— Dobrze, panie... całą karafkę... Ah! co za wypadek!... co za wypadek!... Podły podmajstrzy!... jest
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/204
Ta strona została skorygowana.