Podmajstrzy z dubeltówką na plecach, rozpoczął odważnie swoją przechadzkę, w szerz i wzdłuż, tak jak uważny szyldwach, ale niebawem upusty niebieskie się otworzyły, i zaczął padać jeden z tych deszczów ulewnych który w jednej chwili zmienia strumyki w potoki, a potoki w rzeki. Deszcz ten z wichrem jak tromba wodna, jak oberwanie się chmury zmusił go szukać schronienia pod jednem ze sklepień zakładu...
W godzinę potem, deszcz ustał, chmury rozpierzchły się: wiatr wiał ciągle i zmiatał ostatnie cienie; księżyc zaświecił na wypogodzonem niebie...
Piotr wrócił w tej chwili na obrane stanowisko, i nie opuścił go aż do chwili, kiedy blade światło jutrzenki wschodzącej ukazało się na niebie.
— Nie ma się co już kłaść w tej chwili — szeptał — już nie ma czasu spać... Pójdę zmienić ubranie aby się odrobinę rozgrzać, bo zesztywniałem jak lód, i powrócę otworzyć bramę... Pan Verdier przyjeżdża dziś rano... trzeba zacząć wcześnie robotę...
∗ ∗
∗ |
Teraz koniecznem jest powrócić do wątku naszego opowiadania i pójść za Andrzejem de Villers, któregośmy pozostawili dnia poprzedniego wieczorem, oddalającego się w eleganckim kostiumie, aby podążyć na umówione z Maugironem spotkanie.
Młody człowiek przybył najprostszą drogą na bulwary, wsiadł do dorożki, który przejeżdżał próżny, i powiedział woźnicy.