ku przedmieściu Belle-ville po stromej pochyłości ulic w tej części Paryża.
Na przeciwnym końcu tej ulicy, znajdował się domek robiący wrażenie chatki wiejskiej.
Ogródek obszaru stupiędziesięciu do dwustu metrów, odgradzał ją od drogi publicznej, a ogródek ten zamiast muru, za parkan służyć mogącego, miał prosty iglasty płot, tak gęsty i tak dobrze najeżony igłami, że przejście przezeń lub uszkodzenie go byłoby niebezpiecznem.
Po za domem rozciągało się podwórze zabudowane, z którego tu dochodziło uszu przechodniów ryczenie krów i beczenie kóz.
Długie klatki z tarcic, oplecione drutem zardzewiałym, dozwalały widzieć mnóstwo pięknych białych i popielatych królików, chrupiących liście kapusty. Dwa lub trzy tuziny kur i kilka wspaniałych kogutów, gdakały i szukały ziarn na gnojowisku.
Całość ta była wydzierżawioną wdowie Giraud, bardzo zacnej kobiecie, utrzymującej się od pewnego czasu tylko z mleczarstwa. Nie miała ona jednakże wielkich zysków, zapewne dlatego, iż była za sumienną i nie chrzciła w domu mleka krów swoich i kóz, zanim je wysłała na rynki Paryża.
Piotr Landry podniósł rygiel i otworzył pierwsze drzwi; przeszedł ogród i wszedł do domu.
Wdowa Giraud, kobieta pięćdziesięcioletnia, niska, krepa, źle zakonserwowana, ale bardzo przyzwoicie i czysto ubrana, siedziała i przez okulary z trudnością wielką dodawała rzędy cyfr, w ogromnej książce przed nią na stole leżącej.
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/24
Ta strona została skorygowana.