kiej już niktby nie znalazł w Paryżu, skoro tylko słońce wzejdzie.
Woźnica już miał zaciąć konia, ale Maugiron kazał mu się wstrzymać, zbliżył się do drzwiczek, i zapytał młodego człowieka:
— Pan Verdier przybywa dziś rano, prawda!...
— Tak...
— Czy wiesz pan o jakiej godzinie?...
— Wiem tylko że ma stanąć w domu, rankiem... między jedenastą a południem, tak przypuszczam... Dlaczego się pan pytasz?...
— Bo pragnąc skończyć jaknajprędzej interes, który mnie zajmuje od kilku dni, chciałbym być w zakładzie w chwili jego przyjazdu...
— W każdej innej okoliczności, byłoby to łatwo, ale dziś, zapewne pan potrzebujesz wypoczynku i wstaniesz poźno...
— Ja!... wcale nie!... Jestem przyzwyczajony do życia nocnego!... Wykąpię się, prześpię godzinkę, przejrzę korrespondencyę, zjem śniadanie i pojadę do zakładu... Jeżeli pan Verdier przybędzie przedemną, oznajmij mu moją wizytę, proszę pana, i proś go aby był łaskaw na mnie zaczekać!...
— Możesz pan być pewny, że polecenie będzie spełnionem... do prędkiego widzenia, drogi panie Maugiron.
— Do widzenia kochany panie de Villers...
Maugiron się oddalił, a Andrzej dał adres i rozkaz jechania dobrym kłusem. Woźnica wymruczał z tuzin przekleństw, gdy się dowiedział jaki duży kurs przyjdzie mu odbyć, i podług zwyczaju wszystkich dorożkarzy, wy-
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/241
Ta strona została skorygowana.