warł swój zły humor na biednej chudej szkapie, (która nic a nic winną nie była), bijąc ją batem niemiłosiernie.
W drodze, Andrzej się zastanowił, że hałas powozu zatrzymującego się przed drzwiami zakładu zwróciłby uwagę, i zatrzymał się o jakie sto pięćdziesiąt kroków przed celem swej podróży.
Świtać zaczynało w chwili gdy wyjmował z kieszenij klucz od małych drzwiczek.
Andrzej włożył klucz w zamek — drzwi się otworzyły i młody człowiek nie mógł wstrzymać się od objawów pewnego niezadowolenia, gdy ujrzał podmajstrzego, który się przygotowywał do otworzenia drzwi wchodowych zakładu.
Ze swej strony, i Piotr też osłupiał na widok Andrzeja.
— Panie Andrzeju!... — wykrzyknął.
— Cicho!... — zawołał żywo kassyer — wcale nie trzeba żeby cię usłyszano w domu...
— Panie Andrzeju... — powtarzał Piotr zniżając głos. — Pan o tej godzinie, i w tym stroju ślubnym!...
— Cóż w tem tak dziwnego?.. — odpowiedzia łmłody człowiek, nie bez pewnego zakłopotania — wracam...
— Piotr podniósł ręce ku niebu.