Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/257

Ta strona została skorygowana.

— Rzecz poszła jak z płatka, oprócz jednakże strachu jaki mieliśmy — Gobert i ja, i gdyby nie burza, która przybyła w samą porę, wszystkoby było chybiono tej nocy...
— No! Cóż się takiego stało... Opowiedz no mi to.
— Krótka i nie trudna do opowiedzenia historya!... było zdecydowano jak wiesz, że uderzemy między jedenastą a północą...
— To najlepsza chwila do pracy u ludzi, którzy się kładą spać razom z kurami... — przerwał Maugiron; — najpierwszy sen jest zawsze najtwardszy...
— Byliśmy na stanowisku wcześniej, dobrze ukryci w próżnym statku, akurat wprost zakładu — mówił dalej Wiewiór. — O dziesiątej kassyer wyszedł... kazałem Gobertowi śledzić go, i Gobert nie uwolnił go z pod swej opieki aż u drzwi braci Provençaux... Tyś go chwycił, to już był przecież w dobrych rękach, najmniejszego niebezpieczeństwa już nie było i mogliśmy być pewni że nie wróci i nie przeszkodzi nam!... Czekaliśmy bardzo spokojnie na naszym okręcie. Gobert znał do głębi zwyczaje domu... Wiedział że stary podmajstrzy, (o którym powiem ci dwa słowa potem), rozpoczynał obchodzić zakład około dziesiątej czy wpół do jedenastej, z psem Plutonem, i że o jedenastej szedł spać, zostawiając na wolności psa, który sobie biegał i węszył po zakładzie...
Psa Plutona nie było się już czego obawiać!.. Gobert postarał się przedwczoraj, o uregulowanie z nim rachunku za pomocą gałki z mięsa przyniesionej przezemnie.
O pięć minut na dwunastą, szepnąłem Gobertowi do ucha: