Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/259

Ta strona została skorygowana.

„To wiatr, z pewnością wiatr... to nie może być nic innego tylko wiatr!...”
Wrócił się potem po latarnię, którą za sobą postawił aby prędzej przybiedz, i mieć ręce swobodne — ale my nie tacy, żebyśmy mieli na niego czekać, już nas tam nie było, jużeśmy machnęli w stronę pawilonu, gdzie schowani za drzewami w dziedzieńcu, byliśmy zupełnie bezpieczni, bo nie było psa coby nas wytropił... Teraz już tylko o cierpliwość chodziło; — stary dureń obejdzie nareszcie zakład i położy się spać... myśleliśmy sobie... osądź tedy sam nasze rozczarowanie i gniew, gdyśmy zobaczyli, że staje na warcie, jak szyldwach generalski, i zaczyna spacerować wszerz i wdłuż u drzwi pawilonu, z niechybną intencyą pozostania tak aż do rana... Ach! z całego serca wysyłałem go do wszystkich diabłów, tego ex-lokatora więzienia centralnego, który dziś gra rolę uczciwego człowieka i apostoła!...
Maugiron aż zadrżał cały...
— Czy tak!?... Zastanów no się, co ty mówisz? — wykrzyknął, przerywając żywo Wiewiórowi.
— Co się mam zastanawiać, co mówię to mówię, to pewno prawda!
— Więc mów wyraźniej!...
— Ten, którego znasz pod imieniem Piotra, a który pełni funkcyę podmajstrzego, i psa stróżującego u pana Verdier, nazywa się w rzeczywistości Piotr Landry i był dwa razy skazany: pierwszy raz na dwa lata więzienia, drugi raz na pięć lat i pięć dozoru policyjnego...
— Cóż on zrobił?