Cała rzecz w dwóch słowach... Nie pytam się jak się ma moja mała...
— I dobrze robisz!... — przerwała wdowa; — patrz pan tylko jak świetnie wygląda!
— A! co prawda to prawda, ma takie kolory śliczne różowe jak anioł malowany, to moje kochanie — wykrzyknął Piotr Landry całując znowu swoją córeczkę — żeby ją sam Pan Bóg ujrzał toby się do niej uśmiechnął... — po chwili dodał — oto dwadzieścia pięć franków za miesiąc bieżący, moja dobra pani Giraud...
— Dobrze... dobrze... połóż pan pieniądze tam na stoliku... Wiem ja wiem, że pan Landry jest punktualny!...
— I nie myśl pani — dodał cieśla, — że ja się uważam z wami na kwita jak wam za miesiąc zapłacę te marne pieniądze!... o nie!... ani tak głupi ani tak niewdzięczny jestem!... sto talarów miesięcznie a nawet i więcej za waszą miłość i starania podjęte około Dyzi... i to by jeszcze było za mało!...
Wdowa głęboko westchnęła.
— Tak, tak — rzekła — kocham tę małą, kocham ją tak serdecznie jakbym tylko córkę moją kochać mogła, gdybym ją miała... i czuję ile cierpieć będę, ile łez z moich oczów popłynie, gdy mi przyjdzie z nią się rozstać!...
— Rozstać się!... — powtórzył Piotr Landry ze zdziwieniem.
— Niestety! tak... i to może wkrótce...
— Ale dlaczegóżby tak być miało moja dobra pani Giraud?...
— Ah... dlaczego?... — I wdowa znów westchnęła
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/26
Ta strona została skorygowana.