Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/266

Ta strona została skorygowana.

Mówiąc to, Wiewiór odpiął na nowo kamizelkę i wyciągnął z jednej kieszeni dodatkowej swojego ubrania, dosyć duży portfel, ze skóry czarnej, który podał z szacunkiem Maugironowi.
— Cóż on zawiera? — spytał Groźny — papiery procentowe? akcye przemysłowo?
— Nie, papiery jakieś... nic tylko papiery... ale może one mają swoją wartość... tego nie można wiedzieć odrazu... zobaczysz sam...!
Maugiron wziął portfel, otworzył go, i rozrzucił zawartość na małym stoliku jaki się znajdował w kiosku.
— No i cóż? — spytał Wiewiór, podczas gdy elegancki, młody człowiek, przeglądał żywo rozmaite duże arkusze papieru stemplowego, pożółkłego, pokrytego pismem, pieczęciami i legalizacyami.
— Akta urodzenia — szeptał Maugiron, tonem wzgardliwym — paszport, tytuły własności... po co u diabła było wyciągać to? Nie winszuję ci twojej roboty, kolego Wiewiórze...
— To nic nie warto?...
— Dobre do spalenia!... mogłeś sobie oszczędzić trudu, z napychaniem kieszeni... temi szmatami!...
— No cóż robić, nie wiedziałem!... wreszcie złe nie jest wielkie, ponieważ mamy to o co nam najgłówniej chodziło, to ten portfel uważać należy za prosty dodatek!... Ostrożność nakazywała mi nic nie zaniedbać, a ja usłuchałem tylko jej głosu!...
— I miałeś racyą... zamiar był dobry... to nie twoja wina jeżeli rezultat nie wiele wart...
Do widzenia kolego Wiewiórze...