W połowie drogi, prawie między gankiem głównego mieszkania a skrzydłem pawilonu, Andrzej spotkał się z inkasentem.
— Dzień dobry panie Stefanie — rzekł witając go.
— Kłaniam się panu de Villers — odpowiedział urzędnik.
— Wszak sześćdziesiąt trzy tysiące się należy, czy tak?...
— Tak jest mój zacny panie... oto zawiadomienie.
— Idę przygotować panu pieniądze.
Andrzej pospieszył do biura, a inkasent banku, który od dziesięciu lat przychodził regularnie dwa razy na miesiąc, i który przez to stał się w pewnym stopniu poufałym w domu, postąpił ku pannie Verdier:
— Składam mój szacunek pannie — rzekł kłaniając się — jak zdrowie pana Verdier?...
— Mój ojciec ma się dobrze... dziękuję panu, panie Stefanie.
— Zawsze w podróżach?... zawsze gdzieś daleko?...
— Cóż robić.. panie Stefanie... bezustannie zajęty swojemi interesami!... Niezmordowany to pracownik...
— Tak... tak... powiększa swój majątek dzień i noc... jednakże nie potrzebowałby tego!.. Jest i tak już dosyć bogaty pan Verdier!.. Ach! jego majątek dobrze znają
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/276
Ta strona została skorygowana.
XVI.
Kradzież.