Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/279

Ta strona została skorygowana.

go Pluton zdechł!... nędznicy otruli go!... Ale kiedy przyszli?... gubię się w domysłach!... całą noc stróżowałem!... Musieli chyba skorzystać z tej chwili, kiedy chciałem się schronić przed deszczem, jakbym był z masła albo z cukru!... Ach do pioruna, nie daruję sobie tego nigdy!...
Andrzej, ciągle siedząc na kamiennej ławce, podobny był do trupa, tak jego bladość była zielonawą, tak bardzo był złamany i zgnębiony.
— Na Boga pana zaklinam panie Andrzeju, uspokój się pan!... — zawołała Lucyna stanowczo — to nie czas upadać na duchu; trzeba działać! Kiedy, pan przypuszczasz, ta kradzież spełnioną została?... podejrzewasz pan kogo?...
— Młody człowiek podniósł się, jakby pod wpływem prądu galwanicznego.
— Mój Boże — powiedział — co ja mogę pani powiedzieć?... nie domyślam się nic... nie podejrzewam nikogo. Otwierając kassę przed chwilą, spostrzegłem z rozpaczą, że zbrodnia została spełnioną, i że siedemdziesiąt tysięcy franków, które zawierała, zniknęły... Nie wiem nic więcej, nic, tylko to, że jestem nędznikiem, ponieważ pozwoliłem ukraść pieniądze, które mi były powierzone!... pieniądze, za które odpowiedzialność na mnie ciążyła!
— Mówisz pan żeś spostrzegł kradzież otwierając kassę? — powtórzyła Lucyna — ale jakże to się stało, żeś pan tego nie spostrzegł wcześniej? z samego rana?...
— Żaden nadzwyczajny znak nie zdradzał tego!...
Kasa więc nie była wyłamana?
— Nie pani, żadne włamanie nie miało miejsca; zamek jest nienaruszony.