— Nie panie de Villers — odpowiedziała stanowczo Lucyna — nikt pana nie obwinia, nikt tu nie myśli robić panu niezasłużonego zarzutu... Dziwię się tylko i to bardzo słusznie, żeś pan wcale nie słyszał w nocy, tego hałasu jaki musiał przy tej kradzieży powstać i to niedaleko od pana!...
— A może — rzekła znów pani Blanchet, nie mówiąc już ale sycząc jak żmija, kiedy ma ugryść — może pan kassyer tej nocy nie był w swoim pokoju... i to mi się wydaje najprawdopodobniejsze...
Lucyna patrzyła się na Andrzeja z niepokojem, prawie ze strachem.
Podmajstrzy zrobił ruch gwałtowny, którym nakazywał młodemu człowiekowi milczenie. Ale już pan de Villers, przez swoją niezwyciężoną szczerość i prawdomówność wykrzyknął:
Niestety, tak jest, byłem nieobecny tej nocy, to prawda!... i będę to sobie wieki całe wyrzucał, wieki całe będę bolał nad tem, ponieważ moja nieobecność ośmieliła złodziei, i uczyniła możliwem spełnienie ich niecnych zamiarów!...
Lucyna podniosła rękę do serca: duże koło sinawe podkrążyło jej oczy, odbijając od matowej bladości twarzy, która przybrała wyraz rozdzierającej boleści. Zdawało się, jakby ją spotkał drugi cios straszniejszy jeszcze od pierwszego.
Wrażenie jakie wywarło to wyznanie na młodej panience, nie uszło uwagi podmajstrzego, który chciał naprawić złe, a przynajmniej je zmniejszyć.
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/281
Ta strona została skorygowana.