cy jesteśmy śmiertelni i niewiadomo kto z brzega... w tym wypadku, nie mówiąc już o boleści, jakąby mi sprawiła twoja śmierć, moja sytuacya byłaby bardzo nieprzyjemna, rozumiesz to zapewne sam doskonale... kochany panie Andrzeju!...
Andrzej ukrył twarz swoją w obu dłoniach.
— W panu tylko miałem nadzieję... w panu jednym! — jąkał — a pan mnie opuszcza!... Oh, mój Boże, mój Boże! cóż się zemną stanie?...
— Ja pana nie opuszczam, mój drogi przyjacielu — odpowiedział Maugiron — ale mimo całej sympatyi jaką mam dla pana, jestem wprost zmuszony niezgodzić się na twoje propozycye, i twoich kombinacyi nie przyjąć!... Jesteśmy przecież ludźmi poważnymi!... cóż u diabła!... nie dziećmi!... działajmyż więc i mówmy jak ludzie!...
— Ach panie... gdybym się rzucił do nóg twoich?... Gdybym zaklął na wszystkie świętości!.. Gdybym?... — wołał de Villers głosem błagalnym.
Maugiron cofnął się z gestem zakłopotania i pewnej niecierpliwości.
Andrzej, nie zdając sobie sprawy z tego ruchu, zginał już kolana, lecz podmajstrzy szybko postąpił naprzód i stanął pomiędzy dwoma młodemi ludźmi.
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/297
Ta strona została skorygowana.
Koniec tomu pierwszego.