piętnaście lat temu; zawarł znaną nam dobrze umowę z Piotrem Landry, zdradzały wówczas, odwagę i energię.
Nie było już tak obecnie: oko Achilesa Verdier bezustannie się kryło pod grubemi powiekami, jak oko ptaka z ciemności wypuszczonego na światło dzienne. W jego niewyraźnym, unikającym spojrzeń ludzkich wzroku, i na ustach o wargach zaciętych, można było czytać: tylko nieufność ustawiczną, absolutny egoizm, a nawet niską chytrość i nienasyconą chciwość.
Takim był jakim go opisaliśmy, a zatem nie wiele różniący się jak widzimy, od portretu nakreślonego przez pana Andrzeja de Villers w liście pisanym do matki.
Achiles Verdier, po przejściu drzwi zakładu, zwrócił się do pawilonu kasyera, gdy wtem spotkał Lucynę, która szła naprzeciw niemu, i rzuciła się w jego objęcia, całując go serdecznie.
— Ach! mój ojcze wykrzyknęła z głębokiem wzruszeniem, którego szczerość była niewątpliwą — jakże jestem szczęśliwą, że cię widzę!...
Achiles Verdier uścisnął młodą dziewczynę, i zmuszał siebie do okazania się czułym dla niej, ale serdeczność jego udana i pieszczoty niezręczne, ukrywały źle zimno jego serca, a w wyrazach, które mu do wyrażenia swej czułości posłużyły, czuć było przymus i brak naturalności.
— Spodziewałaś się zapewne mego przyjazdu dzisiaj!? — spytał, po odegraniu jak umiał najlepiej komedyi czułości ojcowskiej.
— Tak, mój ojcze — odpowiedziała Lucyna, — twoje ostatnie listy, odebrane wczoraj i dziś rano, dały nam pewność twojego powrotu...
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/334
Ta strona została skorygowana.