dział że jesteśmy razem... w miejscu w któremby żadne ciekawe ucho, podchwycić nie mogło naszych słów...
— A więc... — spytał pan Verdier mocno zaniepokojony — to jakaś tajemnica?...
— Tak... jest to tajemnica tycząca się pana...
— To być nie może!...
— Dlaczegóżby nie?!...
— Nie mam żadnych tajemnic!...
— Czy jesteś pan tego zupełnie pewnym? — spytał Maugiron opierając swoje ramię na ramieniu bogacza i bystrym swym wzrokiem wpatrując mu się w oczy...
Mówił dalej głosem stłumionym:
— Czy jesteś tego zupełnie pewny, Jakóbie Lambert?...
Właściciel zakładu zadrżał całem ciałem tak gwałtownie, że zęby mu zaszczękały; twarz jego brunatna stała się siną.
— Nie myliłem się!... to on! — myślał Maugiron tryumfująco; — mam go... teraz mogę być spokojny... docieram do portu... od jednego razu zrobiłem majątek!...
Ten, któregośmy dotąd nazywali Achilesem Verdier wyrwał swoje ramię, z pod ramienia Maugirona.
— Co pan chcesz powiedzieć? — jąkał — jakie nazwisko wymówiłeś?... zapewne źle słyszałem...
Maugiron się uśmiechnął.
— Drogi panie Verdier — odpowiedział — nie chciej widzieć we mnie nieprzyjaciela... powiedziałem małą rzecz, ale ta mała wystarczy, spodziewam się, abyś pan zrozumiał całą ważność schadzki i rozmowy jakiej od pana wymagam... Posiadam tajemnicę, która pana mocno dotyczy,
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/343
Ta strona została skorygowana.