Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/348

Ta strona została skorygowana.

wieść spełnionych faktów byłaby przyjętą jako bajka nieprawdopodobna i jako ohydna potwarz!... Ten, którego zająłem miejsce i jego córka dawno nie żyją... widziałem, dotykałem się ich zwłok!... Ten nieznajomy, ta mucha, który się porywa na słonia, nie wskrzesi ich aby mi zaprzeczyli!... gdzieżby znalazł dowody, świadków, oskarżycieli?... Po cóż ja drżałem bezpotrzebnie!... nie dla mnie ta walka niebezpieczną być może... lecz dla tego, którego jego zła gwiazda rzuca na moją drogę!...
Achiles Verdier przestał myśleć głośno i zaczął wielkiemi krokami chodzić po pokoju.
Rzucił daleko od siebie zakurzoną czapkę, która wydała mu się za ciężką na rozpalonej głowie; jego policzki, rozgrzane alkoholem, stały się ciemno ceglastego koloru. Spalonemi rękami poprawił swych siwawych włosów na skronie mu spadających.
Naraz zatrzymał się, twarz jego przybrała wyraz tryumfujący i dziki — dziwny uśmiech wykrzywił mu usta odsłaniając zęby białe i ostre.
— Jego własna będzie wina!... — mruczał, wyciągając rękę przed siebie i bijąc powietrze zaciśniętą pięścią jakby groził nieprzyjacielowi niewidzialnemu zuchwalcowi, który lwa w legowisku nachodzi!... Jeżeli posiada tajemnicę mojego życia, nie ma tajemnicy „Tytana...“ Biada mu!... biada!...
Byłby zapewne tak mówił dalej, ale lekkie uderzenie w drzwi jego pokoju, przerwało tworzące się dopiero w jego głowie projekty, które jednak musiały być straszne, sądząc po stanowczości i okrucieństwie jakie się malowały w jego wzroku i uśmiechu.