sam pan uznać będziesz się widział zmuszonym, że to nie są wcale żadne błahostki! za to ręczę!
— Kiedy tak to wchodź że pani i powiedz co ci na sumieniu cięży!...
Dama do towarzystwa przestąpiła próg pokoju i powiodła oczyma dokoła.
— Czekam!... — rzekł właściciel zakładu.
— Nikt nas nie może słyszeć?... — spytała wdowa.
— Nikt...
— Pozwól pan, że drzwi na klucz zamknę...
— Ależ na co?...
— Nie można przecież żeby nas zastano razem samych.... Sam na sam z panem skompromitowało by mnie, a ja dbam o moją opinję więcej niż o moje życie!... Jestem podobną do białej gołąbki!... Jedna plama, dla mnie, byłaby śmiercią!
Pan Verdier ruszył ramionami.
— Stara warjatka!... — mruknął przez zęby.
Pani Blanchet zamknęła drzwi na dwa spusty, usiadła w fotelu i przyjęła postawę, która jak jej się przynajmniej zdawało, odznaczała się wdziękiem i godnością zarazem.
— Kiedyś mnie pan powołał na łono swego ogniska domowego — zaczęła z deklamacyą — dla objęcia zaszczytnych, chociaż słabo wynagrodzonych obowiązków damy do towarzystwa panny Lucyny Verdier, pańskiej córki, zasiągnąłeś pan wiadomości o mnie, i głos ogólny w całej części miasta, powiedział panu, że byłam osobą szanowaną i uczciwą, godną zająć to trudne stanowisko...
— Cóż u diabła!... To się przecie samo przez się
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/351
Ta strona została skorygowana.