rozumie — przerwał pan Verdier. — Gdyby tak nie było, nie byłabyś pani tu w tej chwili?...
— Albo ja się mylę co do natury moich obowiązków, coby mnie bardzo dziwiło — mówiła dalej pani Blanchet — albo też mam zastępować w pewnym względzie, podczas pańskiej nieobecności, jego własną osobę, mam bacznie wglądać w to co się dzieje w domu, i zdawać panu sprawę za jego powrotem...
— No tak!... tak właśnie!... Nie mylisz się pani!...
— Te to właśnie obowiązki, przyszłam spełniać teraz... obowiązki przykre... obowiązki bolesne... ale jestem niezdolna do żadnych z mojem sumieniem układów... Tak, panie, jestem niezdolna, i cokolwiekby mnie to kosztowało śmiało mówić będę...
— Mówże pani już raz do licha — krzyknął pan Verdier zniecierpliwiony — bez frazesów!... dojdź pani do celu wprost bez żadnych ogródek!...
— Pozwól mi pan najpierw zadać sobie jedno pytanie?...
— Jakie?..
— Czy pan po przyjeździe swoim miał poufną rozmowę z panną Lucyną?...
— Rozmawiałem z nią kilka minut...
— Czy jej się pan pytał, czy wszystko szło tu w porządku i regularnie przez czas pańskiej niebytności?...
— Tak, pytałem się.
— Cóż panu odpowiedziała?...
— Odpowiedziała mi w sposób twierdzący...
Pani Blanchet wzniosła do sufitu ręce.
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/352
Ta strona została skorygowana.